Krzysztof Pijarski, Tekst do wystawy Gra w archiwum

Krzysztof Pijarski, o projekcie „JL — KP“

Jerzego Lewczyńskiego zwykło się traktować pomnikowo. W końcu jego wkład w fotografię polską jest nie do przecenienia, nie tylko w roli artysty, lecz także jej historyka, dokonującego archiwalnych odkryć, czy wreszcie autora „Antologii fotografii polskiej”.
Wystawa „JL — KP“ to swoista dekonstrukcja tej niezmiernie ważnej dla polskiej fotografii postaci i jej dzieła, a jednocześnie hołd. Czy te dwie perspektywy są w ogóle do pogodzenia? Jak najbardziej. Kłopot bowiem w tym, że w dotychczasowej recepcji, kładąc nacisk na niezmiernie poważny, pełen metafizycznych uniesień stosunek artysty do fotografii — zwłaszcza tej znalezionej, czy odnalezionej, „historycznej” — zepchnięto na margines psotnika.

Przedmiotem wystawy, jak to bywa w przypadku reewaluacji dorobku uznanych artystów, jest zbiór dokumentów i fotografii, gromadzonych od lat przez Lewczyńskiego w jego gliwickiej pracowni.  Postanowiłem pokazać to archiwum nie w roli „źródła badań” w poważnym, historycznym sensie, lecz jako podporę pamięci, specyficzną reprezentację porządku wyobraźni Lewczyńskiego, jako archiwum z gruntu performatywne. Taką właśnie rolę pełni ono dla niego samego: każdej rozmowie z artystą towarzyszy stos wyjętych z tej okazji zdjęć, zawsze w innym porządku. Niczym bricoleur, Lewczyński na ich podstawie komponuje swoje opowieści, ciągle od nowa. W tym archiwum znajdziemy setki, jeśli nie tysiące fotografii, poświadczające skłonność Lewczyńskiego do żartu, spoglądania na świat z ukosa, z przymrużeniem oka; autoportretów, w których używa swojej twarzy jako tworzywa, pokazując, jak bardzo bałamutna jest idea jej oczywistości czy też czytelności, autoportretów, w których wreszcie fotografuje się na tle swoich prac, dowodząc, że powaga jak najbardziej może iść w parze z blagą.

Postanowiłem zagrać z owym pozorem czytelności i zwodniczością archiwalnego porządku, zaprezentować serię pełnych szelmowskiej drwiny (auto)portretów artysty, wyraźnie odsyłających do wizerunków Witkacego, wraz z planszami zestawionego przeze mnie „atlasu” wyjętych z archiwum fragmentów — odbitek, reprodukcji, zdjęć znalezionych, prac artystycznych i okazjonalnych, przede wszystkim jednak autoportretów. Bohaterem tych konstelacji obrazów jest nieodmiennie „Jerzy Lewczyński”. Pokazują one, jak bardzo różne sfery działalności artysty wzajemnie się przenikają i warunkują.

Zależy mi na tym, by raz po raz doprowadzać do klęski wszelkie próby dotarcia do „źródeł“, „prawdy” czy „istoty”. Nie oryginał jest tu dla mnie ważny, lecz oryginalność postawy. Pozostaję przy tym głęboko oddany głoszonej przez Lewczyńskiego potrzebie ustanawiania związków z tym, co minione. „Mój” Lewczyński nie wierzy w fotografię jako cenny artefakt, jej nośnikiem jest bowiem ciało. Tak rozumiana fotografia żyje w materii pamięci i interpretacji, nie na papierze, lecz w spotkaniu.
 

Translate »